Zamek Białej Czapli w Himeji - najpiękniejszy zamek obronny w Japonii

Świątynia Ryoa-ji w Kioto

Zamek Białej Czapli w Himeji
13 kwietnia 2019
Świątynia Złotego Pawilonu Kinkaku-ji w Kioto
17 kwietnia 2019

Świątynia Ryoa-ji w Kioto

Ryoa-ji jest świątynią zen, wewnątrz której znajduje się najsłynniejszy ogród suchego krajobrazu w stylu karesansui.

Teren świątynny został zabudowany w 983 roku po raz pierwszy. Uległ zniszczeniu podczas jednej z wojen w XV wieku. Odbudowany stał się rezydencją rodu Fujiwara. W 1473 Hosokawa Katsumoto odkupił zabudowania, a po jego śmierci teren został przekazany mnichom buddyjskim. Najprawdopodobniej w roku 1520 mistrz Somai stworzył kamienny ogród. Zen to popularna w Japonii odmiana buddyzmu. Zen charakteryzująca się medytacjami. Medytacje prowadzą do uzyskania wewnętrznej równowagi. We wcześniejszym okresie, świątynne ogrody były pełne zieleni. W kolejnych wiekach, celu lepszej koncentracji mnisi tworzyli ogrody suchego krajobrazu. Charakteryzowały się one minimalizmem i prostotą.

Najbardziej znany ogród znajduje się Kioto w Ryoa-ji. Nazwa oznacza Świątynia Uspokojonego Smoka, dlaczego smok i do tego spokojny tego nie wiem (może medytował?). Ogród jest niewielki. Wydaje się że jest prostokątem, jest to złudzenie optyczne.Ogród ma kształt trapezu. Ogrodzony jest murem z gliny (gotowanej w oleju). Jego wymiaru to 10 m x 30 m. Kompozycja składa się z 15 kamieni, rozmieszczonych w 5 grupach po 3 kamienie. Zostały one w taki sposób ustawione, że patrząc z dowolnego miejsca zawsze widzimy tylko dwa kamienie z grupy. Cała pozostała przestrzeń wyspana została białym żwirkiem. Jedynym ozdobnikiem jest mech porastający kamienie.

Ogród można podziwiać jedynie z werandy świątyni. Jedyną osobą, która może wejść na teren ogrodu jest mnich, który grabi żwirek w taki sam sposób od blisko pół wieku. Największa zagadką ogrodu jest jego symbolika, nikt nie wie co oznaczają kamienie. XVII wieczna wzmianka o ogrodzie nazywa go „przeprawianiu tygrysiątek przez wodę”. Co autor miał na myśli trudno odgadnąć.

Zwiedzanie

Świątynia z przyczyn opisanych powyżej znajdowała się na naszej liście miejsc do obejrzenia w Kioto. Dojechałyśmy do niej autobusem miejskim z przystanku przy Złotym Pawilonie (oba obiekty są dość blisko siebie). Na teren świątyni wchodzi się kamiennymi schodkami, które prowadzą do pięknego parku (bilet wstępu kosztuje 500 JPY). Już na pierwszy rzut oka widać, że drzewa są bardzo stare. Rośliny rosną naturalnie, a kompozycja jest dziełem przyrody, a nie ogrodników (choć może to tylko złudzenie, trudno powiedzieć).

Dzień był gorący i słoneczny, rozłożyste gałęzie porośnięte gęstym mchem rzucały cień na parkowe alejki. Spacer był jeszcze przyjemniejszy. Miejsce to ma magiczną aurę w dni deszczowe. Mgła nadaje tajemniczości, a delikatne krople niczym perły ozdabiają mchy. Po drodze mijałyśmy wybudowany w XVI wieku staw. Po 10 minutowym spacerze dotarłyśmy do głównego budynku.

Sama świątynia nie robi wielkiego wrażenia. To co najważniejsze miałyśmy dopiero zobaczyć. Po raz pierwszy oglądałam ogród zen. Z europejskiej perspektywy trudno nazwać to coś ogrodem. Dla mnie była to bardziej kompozycja przestrzenna, gdzie każdy element pełen jest niezrozumiałej dla mnie symboliki. Przed przyjazdem do Japonii widziałam zdjęcia ogrodu. Wiedziałam czego się powinnam spodziewać. Astetyczna forma wzbudziła mieszane uczucia. Być może, gdybym znalazła się tam sama, potrafiłabym poczuć magię tego miejsca. NIESTETY. Oglądających było bardzo dużo, głośne rozmowy, przepychanie się by zająć lepsze miejsce na zrobienie fotki, nie sprzyjało skupieniu i medytacji.

Sam ogród wyglądał dokładnie tak jak był opisywany. Biały żwirek idealnie zagrabiony i skupiska kamieni. Sprawdziłam, że nie można zobaczyć jednocześnie trzech głazów. Było to ciekawe doświadczenie, nie poczułam magii tego miejsca. Moim dominujących odczuciem była chęć, by wskoczyć na ten idealnie zagrabiony żwirek i zburzyć ten doskonały ład (pewnie psychiatra miałby coś do powiedzenia, o takim pomyśle). Znacznie bardziej podobała mi się druga strona werandy, gdzie znajdował się ogród z mchów porastających stare drzewa i ich korzenie. Widok zieleni był dla mnie zdecydowanie bardziej kojący.

Moje odczucia dotyczące tego miejsca nie były odosobnione. Żadna z nas nie miała ochoty na dalszy pobyt w ogrodzie zen. Obejrzałyśmy przygotowane wystawy i z ulgą udałyśmy się w powrotny spacer lasem porośniętym mchami.

Wizyta w ogrodzie suchego krajobrazu mnie nie zachwyciła. Uważam że, warto było zobaczyć miejsce tak odmienne od tego co nas zazwyczaj otacza.